W Stanach Zjednoczonych nie ma szybkich pociągów, a są duże odległości. Przeciętna rodzina przeprowadza się w ciągu życia nawet kilkanaście razy, a więc w czasie świąt zwykle mają dokąd jechać lub lecieć, żeby zobaczyć rodziny i znajomych.
Nie mamy tu zniżkowych linii lotniczych w znaczeniu europejskim. Tzn. te, które są to nadal kilkaset USD choć czasem tylko wyjątkowo okazyjne 100 w każdą stronę + za bagaż i kanapkę itp.
I nie ma również konceptu last minute w sensie, że na ostatnią chwilę będzie cokolwiek taniej, bo jakoby bardziej linii będzie opłacało się sprzedać za ilekolwiek niż wieźć pusty fotel.
Jest niestety kompletnie na odwrót. Na ostatnią chwilę będzie znacznie drożej lub wielokrotnie drożej, bo oni wiedzą, że to my musimy koniecznie lecieć na pogrzeb, rozmowę kwalifikacyjną, czy wyjazd serwisowy do niespodziewanej awarii czy innej niemożliwej do przewidzenia sytuacji życiowej a oni nie muszą nas zabrać.
Np. jeślibym chciał odwiedzić ojca chrzestnego w pięknym Reno w Nevadzie, bo usłyszałem, że nagle i dobrze wygrał tam w kasynie, to z Newarku, w New Jersey (obok N. Jorku) cena biletu i dostępne połączenia będą zależały praktycznie wyłącznie od tego, kiedy polecę. Zaraz? Oooo, tak ekspresowo to musi kosztować!
A, że to aż 4303 km stąd, więc samochodem jest teoretycznie możliwe, choć bardzo mało rozsądne i prawdopodobne 40+ godzin jednym cięgiem i to w piękną pogodę, na co w grudniu szanse są marne i albo powoli albo z wieloma bardzo, bardzo drogimi mandatami za przekraczanie prędkości, bo w Stanach łapią za to bardzo intensywnie, o wiele częściej niż np. na polskich autostradach, dodatkowo około 12 tankowań za 60 USD każde w obie strony, też przemawia przeciw takiej szalonej alternatywie do lotu, chyba, że podróż to właśnie przeprowadzka z samochodem i dobytkiem.
W USA jest ponad 5 tys. komercyjnych lotnisk, z czego ponad 500 obsługiwanych przez linie lotnicze. Tylko Atlanta to rocznie ponad 50 mln pasażerów! LAX ponad 40 mln, nowojorskie JFK: 30+, pobliskie EWR: 23+, itd.
Oczywiście nie wszystkie mają bezpośrednie połączenia ze wszystkimi. Tak więc wybierając dzień wcześniej, 26 grudnia lot linią United na jutro z EWR do REN i powrót tuż po Nowym Roku, nie tylko czeka nas wielogodzinne oczekiwanie na połączenie do Reno w SFO (San Francisco) ale i fantastyczna cena 4 tys. i 403 USD w klasie ekonomicznej lub ponad 5 tys. za to samo miejsce, ale z luksusem prawa zmiany rezerwacji. I bardzo podobnie w klasie biznes. Inne linie to wiedzą i nie będą chciały być tańsze. Ponadto to, że przylecimy tam o nieciekawej 22:30, a wszystkie wypożyczalnie samochodów na lotnisku w Reno kończą działalność o 19-tej, będzie tylko wisienką na tym podróżnym torcie koszmarku.
Jeśli jednak możemy lecieć za miesiąc, to nie tylko sam bilet będzie o drobne 4 tys. USD tańszy, ale i wybór połączeń o wiele większy niż ostatni lot z San Francisco.
To, że lotnictwo zależy od pogody a linie za pogodę nie odpowiadają, jest truizmem. A linie w kapitaliźmie nie są biznesie altruizmu, więc wcale nie odpuszczą nam karnych opłat za zmiany rezerwacji + różnic w taryfach pomiędzy tym, ile zapłaciliśmy wtedy, a tym co to kosztuje teraz.
I choć przewidywanie pogody jest w ostatnich latach fenomenalnie trafne, to nie aż na miesiąc czy tygodnie w przyszłość. Czyli kupując tańszy bilet, bo z dużym wyprzedzeniem, nie jesteśmy w stanie przewidzieć jaka ta podróż (pogodowo) będzie i czy będzie w ogóle, bo nas lub linię zawieje. Albo zawieje nasz samolot gdzieś w Buffalo, Nowy Jork, gdzie nie tylko lotnisko zamknięto już przed Świętami z powodu śniegów i mrozów ale i gubernator Stanu zakazała tam WSZELKICH podróży, bo nawet straż pożarna, policja, karetki i pługi nie są się w stanie przebić przez zaspy. Czyli lotnicy też nie dojadą samochodem.
Jedyna dobra rada w tej sytuacji to, że czasem warto zapłacić więcej za mniej (lub wcale) przesiadek jeśli się tak da.
Owszem, istnieją relatywnie tanie ubezpieczenia podróży ale pokrywają tylko to za co zapłaciliśmy kupując polisę a nie to, ile nas kosztowało ekstra, żeby wybrnąć z pułapki po drodze.
To tłumaczy dlaczego, kiedy prawie cały kraj, (w szczególności ogromny obszar od Gór Skalistych do Wschodniego Wybrzeża), znalazł się pod wpływem fenomenu pogodowego zwanego bombą cyklonową śniegów, rekordowych od dekad mrozów i oblodzenia, to miliony pasażerów i załóg gdzieś utknęły po drodze, albo co najwyżej dotarły nie tam dokąd i kiedy chciały.
A która to bomba uderzyła tuż przed Wigilią i nie odpuszcza nawet drugiego dnia Świąt, to na lotniskach i drogach powstał armageddon.
A jeszcze kilkaset tys. domów i firm jest bez prądu a więc i ogrzewania, co kojarzymy ostatnio z wojną na Ukrainie raczej niż ze Świętami w USA.
A więc co jeszcze mogło pójść nie tak?
Oprócz kilku tys. odwoływanych w tych dniach lotów i kilkunastu tys. opóźnionych w całym kraju, wielu spędzających Wigilie w przepełnionych poczekalniach i długich kolejkach w salach odpraw, na Newarku, w wieży kontroli lotów, 24 grudnia, z powodu mrozów pękła rura wodna systemu p.poż. a więc personel wieży trzeba było ewakuować. Czyli przez ponad 3 wieczorne i bardzo mroźnie godziny nic tam nie latało. Z kolei od odladzania samolotu do startu nie może upłynąc dłużej niż np. pół godziny to potem zamiast do startu, zapraszamy znów na koniec kolejki do odladzania. A, że jeszcze te samoloty i ludzie w nich mieli być wtedy gdzieś indziej efekt domina poszedł natychmiast w resztę kraju.
Media prześcigały się z relacjami z pełnych hal lotnisk. Jako przykład determinacji i zaradności, CNN pokazało 3 osobową rodzinę z Maryland, która z lotniska w Waszyngtonie DC, z przesiadką w Atlancie w Wigilię miała dolecieć do Las Vegas. Niestety linia odwołała im pierwszy odcinek z DC do Atlanty, ale zgodziła się przerezerwować całą trójkę na późniejszy lot z Atlanty do Vegas, jeśli tam do Georgii na lotnisko sami jakoś dotrą. Choć też bez gwarancji, że ten lot tam będzie. Pożyczyli więc samochód na waszyngtońskim lotnisku i 12 godz. i 1100 km później zdążyli na ten drugi lot z Atlanty.
Jakby tych wszystkich atrakcji było mało, to bogowie podróży też 24 grudnia o 21-szej na nowojorskim JFK dorzucili akcję pełnej ewakuacji 167 osób, łącznie z odpaleniem tych żółtych pneumatycznych zjeżdżalni Airbusa linii Jet Blue, po lądowaniu tegoż z Barbados bo laptop jednego z pasażerów na pokładzie zapalił się intensywnie dymiąc i śmierdząc topionym plastikiem.
Czyli rok 2022 w amerykańskim lotnictwie pasażerskim, choć jeszcze się bynajmniej nie skończył, dla wielu zapisze się dramatycznymi wspomnieniami z przygód podróży życia.
Póki co, na ziemi, amerykańska bomba cyklonowa Świąt Anno Domini 2022 kosztowała życie co najmniej 20 pechowców, odmrożeń, ran z wielu wypadków drogowych i podtopień ogromnymi zgniewanymi falami Atlantyku obszarów nabrzeży nie licząc, a raczej trzeba. Niby nic w tak dużym kraju, ale jednak coś.
Grudzień zimny, śniegiem pokryty, daje przyszły rok w zboże obfity ?
Nadzieja w mądrości ludowej? Na szczęście nie mam nikogo bogatego w Reno i wybieram się tam dopiero w połowie września 2023 na najszybsze zawody lotnicze świata: Reno Air Racing, ale to zupełnie inna historia i relacja z tegorocznych też.
Źródło informacji:
List of Top 40 Airports in US - World Airport Codes (world-airport-codes.com)
What Is a €Bomb Cyclone€™? - The New York Times (nytimes.com)
Tower evacuation at Newark Airport causes major Christmas Eve delays, cancellations (msn.com)
"Smoking laptop" forces evacuation of JetBlue flight after landing at JFK (msn.com)
Autor publikacji: Mirosław Waluś dla Aviation24.pl