fanpage facebook aviation24.pl fanpage twitter aviation24.pl kanał youtube aviation24.pl galeria instagram aviation24.pl

Sala odpraw terminal B na lotnisku EWR - Foto: Mirosław Waluś
Sala odpraw terminal B na lotnisku EWR - Foto: Mirosław Waluś

Loty transkontynentalne są długie i męczące. 7, 8 i więcej godzin w ciasnym krzesełku samolotu, pomiędzy setkami innych krzesełek, które w klasie ekonomicznej są upchane w kadłub w wielu rzędach, (w celu oczywiście maksymalizacji zysku linii) i bynajmniej nie są jakkolwiek ergonomicznie dobrą formą spędzania czasu dla zdrowych. A dla niezbyt zdrowych być może gehenną.

Oczywiście należy też pamiętać, że choć siedzimy tam poskładani jak sardynki w puszce, w czymś na kształt dziecięcych fotelików rozmiaru +, z tak niewielką przestrzenią wokół, tak że nie da się otworzyć laptopa z 10-calowym ekranem, to jednak ziemia i woda pod nami przesuwają się cudownie z prędkością zbliżoną nawet i do 1000 km/h.

A więc, jak to w życiu bywa: coś za coś. W drobne 8 godzin tortury w bezruchu przypięci pasem, przeskakujemy strefy czasowe i zaliczamy podróż, która jeszcze drobne 100 lat temu, wymagała wielodniowego bujania się na falach w wielkim stalowym pudle z tłumem nawet 2 tys. innych współpasażerów. Owszem, w możliwością spacerów po pokładzie i morskim wiatrem we włosach, ale za znacznie większe ceny niż dzisiaj. 7-dniowa podróż nowoczesnym wtedy liniowcem, wiek temu, z Europy do USA była wielokrotnie droższa niż przelot dzisiaj.

Czas samego lotu to jedno, a sumaryczny czas podróży, to coś więcej.

Całkowity czas mojej podróży od drzwi do drzwi, prawie bez wytchnienia, wyniósł aż 16 godzin, z czego (bezpośredni) lot, to przypadkowo dokładnie połowa tego czasu. Wyjechałem samochodem z Bielska Białej o 9:30 rano i z naprawdę niewielkimi przystankami po drodze, w rodzaju posiłku, toalety, tankowania i oddania pożyczonego samochodu k/ lotniska, dotarłem do terminala odlotów Okęcia o 15-tej, a więc na ponad zalecane 2 godziny przed planowanym odlotem.

Start był punktualnie, co jest chwalebną domeną Okęcia a lądowanie lotowskiego Boeinga 787 na New-Jerseyowo-Nowojorskim Newarku nawet nieco przed planowanym czasem.

A tu (jak zwykle) zaczęły się przysłowiowe schody ścieżki (schodzenia) zdrowia zmordowanego podróżą pasażera. Powodem był (jak zwykle) tłum masy ludzkiej tam, naprzeciw aby kilku z kilkudziesięciu czynnych stanowisk amerykańskiej kontroli paszportowej. Owszem, są tam samoobsługowe terminale p/t. H.S. Global Entry ale to (zawczasu) płatna przyjemność, za zdrowo ponad 100 USD. Większość z nich też zresztą była tam nieczynna i odgrodzona parawanem, pewnie żeby nie drażnić oczu zmęczonych kolejkowiczów, jak z czasów kolejek do sklepów PRL-u. A ogonek w części obywatele i rezydenci USA miał co najmniej 400 metrów! Po stronie odwiedzających USA była (może przypadkowo) nieco krótsza.

I nie była to bynajmniej sytuacja wyjątkowa. Tam czeka się tak praktycznie codziennie o tej porze.

Pokrzykująca gromkim głosem rozprowadzająca jak w Rosji, dodawała do gorącej atmosfery abstrakcji atrakcji p/t : Witamy w najbardziej rozwiniętym kraju III-go świata i zapraszamy do min. trzech kwadransów stania do parunasto-sekundowego kontaktu z biurokracją rządową. Czyli klasycznego problemu ostatniej mili, kiedy z prędkości lotu 270 m/s przechodzimy do prędkości podróży dreptania marnych centymetrów na sekundę podpierając się bagażem podręcznym.

Więc chyba jest tu miejsce na poprawę tego skostniałego od dekad systemu Welcome to United States of America.

Na parkingu przed lotniskiem byłem dopiero w zdrowo (choro) ponad godzinę od kiedy samolot wylądował. A gdyby tak rządowy piesek na smyczy z groźnym panem z mundurze wywąchał jakąś suszoną wędlinę albo inną kontrabandę w moim bagażu? Lepiej nie myśleć o implikacjach czasowych i innych. A może lepiej pomyśleć, pakując substancje kontrolowane, w rodzaju zakazanego rajskiego jabłuszka z polskiego ogrodu dla cioci Ewy w Ameryce.

Samoloty znad Północnego Atlantyku czyli i Europy, w większości przylatują do USA popołudniu i wieczorem (a następnie przez noc wracają do Europy). Do tego oczywiście dochodzi ruch z innych części świata. W kolejce do startu z pasa 22R (prawy) ok. 20-tej, naliczyłem aż 15 samolotów. Pas 22L EWR służył tam do lądowań w tym samym czasie. To lotnisko wtedy jest naprawdę gęste od ruchu. Teraz było jeszcze gęste od dymu znad palących się kanadyjskich lasów.

Sala przylotowa lotniska EWR, międzynarodowego terminala B ma rozmiar boiska piłkarskiego wraz z bieżnią i widownią. Podzielona jest na dwa sektory z dwoma kolejkami: obywatele i rezydenci USA i inni, turyści, artyści i biznesmeni zagraniczni itp.

Dla porównania, kiedy jako pasażer spoza Unii przylatuję do Warszawy, zaraz po wyjściu z samolotu muszę przedreptać wąskimi i ciasnymi klaustrofobicznym korytarzami lotniska im. Chopina do pięknych i jasnych od mnóstwa szkła, naturalnego światła i okien terminala to na zewnątrz jestem w najpoźniej 20 minut od wyjścia z pokładu samolotu.

Ale jest, moim zdaniem, i coś do poprawy Chopina. To próba odprawy odlotowej w samoobsługowych terminalach przed odlotem. Położyłem tam na szybkę polski paszport i terminal natychmiast przypisał mnie do lotu do Newarku i... na tym skończyła się jego krzemowa inteligencja. Wpisz kraj docelowy. USA? Nie ma takiego. Stany Zjednoczone? Nie ma takiego. Wreszcie sukces, bo i United States of America są wreszcie na długiej liście, gdzieś pomiędzy United Arab Emirates a Uzbekistanem. Logiczne, ale niepraktyczne. Wpisz stan, prowincję. Wpisz miasto, wpisz ulicę, wpisz numer domu.. Aż wreszcie... Połóż na szkiełku wizę do USA. A przecież od kilku lat Polak nie potrzebuje wizy do USA! I na tym terminal się zacina. Nie mam co położyć i nie mogę przejść dalej. Zaczynam od nowa, tym razem z pomocą miłej Pani z LOT-u ze śpiewnym wschodnim akcentem. Dobre, bo miła Pani jest też biegła w angielskim a Polska to przecież kraj pomiędzy Wschodem a Zachodem. Tym razem kładziemy na szybkę mój amerykański paszport. I uparty terminal już nie pyta o amerykański adres docelowy a przechodzi od razu do bezsensownego połóż a szybce ... wizę do USA. I ja i pomocna Pani z LOTu... głupiejemy od głupoty inteligentnie wyglądającego terminala. Czyli do widzenia bezużyteczny dla mnie terminalu automatyczny, za pewnie grube zmarnowane tysiące. Nadeszła pora na żywego i niezastąpionego człowieka na stanowisku odpraw. Ten okazał się niezastąpiony. Pytania o substancje zakazane, powerbanki i inne zapalne i chemiczne i chwilę później, praktycznie bez kolejki miałem boarding pass w ręku. Sukces.

Wnioski:

  1. Wszędzie na świecie są drobne, mniej drobne, oczywiste i mniej oczywiste miejsca do poprawy jakości i czasu podróży. Z tych o wiele poważniejszych, to obecnie jest też kompletne zadymienie nowojorskiego nieba. To skutek kanadyjskich pożarów lasów tysiące km stąd. A i brak ostrzeżeń na lotnisku o jakości powietrza i skutków zdrowotnych, nie tylko dla astmatyków.
  2. Ci, dla których Newark jest tylko portem przesiadkowym do podróży gdzieś dalej, muszą planować co najmniej 3 godziny na odprawę przylotową i odlotową dla kontynuacji podróży lotniczej. Samolot z być może innego terminala nie będzie czekał a nocnych rejsów gdzieś w Amerykę jest niewiele.

Więcej:

Steamship Passage Tickets & Contracts - 1920s | GG Archives - podróże transkontynentalne 100 lat temu

11 Things You Didn™t Know About a Cunard Transatlantic Cruise (travelmarketreport.com) wspołczesne morskie rejsy transatlantyckie.

Customs and Border Protection (CBP) - CBP Airport Wait Times (AWT) - oficjalne oceny czasu odpraw przylotowych w USA

Autor publikacji: Mirosław Waluś dla Aviation24.pl