W środę rano na molo w Sopocie wylądował samolot. Pilot wyszedł, jak gdyby nigdy nic kupił watę cukrową, a następnie odleciał, by podziwiać bałtyckie wybrzeże. W ten sposób Łukasz Czepiela otworzył sezon letni na najdłuższym, drewnianym molo w Europie. Chwilę później Redbull.pl rozmawiał z nim o kulisach tego niesamowitego wyczynu.
Pomysł na lądowanie na molo wypłynął od ciebie
Kiedyś długo rozmawialiśmy z moim kolegą Dawidem Walasem. Zastanawialiśmy się nad tym, czego jeszcze nie było i wpadliśmy na ten pomysł. Od tamtej chwili, do jego realizacji, minęło intensywne półtora roku. No i stało się!
Carbon Cub jest w twoim posiadaniu od niedawna. Czy musiałeś włożyć dużo energii w trening, żeby móc wylądować na molo?
W tego typu samolotach zakochałem się już jakiś czas temu. Oglądałem filmy z Alaski, na których piloci lądują na rzekach i w innych bardzo trudnych miejscach. W zeszłym roku udało mi się pożyczyć Carbona od kolegi. Kilka razy nim polatałem i od razu bardzo przypadł mi do gustu. To rozwinięta konstrukcja z lat 30-tych. Szkolili się na niej amerykańscy piloci wojskowi. Samolot został zaprojektowany tak, aby był bardzo łatwy w pilotażu. Natomiast precyzyjne pilotowanie maszyny na tak małych prędkościach, żebyśmy mogli tu wylądować, był bardzo trudny technicznie zwłaszcza z bocznym wiatrem. Tym samolotem wylatałem około 30 godzin, z czego większość po kręgu - ćwicząc starty i lądowania, tak aby opanować je do perfekcji. Pomimo trudnych warunków atmosferycznych, z jakimi dzisiaj mieliśmy do czynienia, wszystko się udało.
Warunki były chyba najgorsze od początku roku
W Sopocie ostatni tydzień to prawdziwa petarda pogodowa. Było piękne słońce i lekki wiatr. A wczoraj zaczęło tak dmuchać, ze zrezygnowaliśmy z treningów. Baliśmy się wyciągnąć samolot z hangaru. Na szczęście dzisiaj rano wiało trochę mniej. Postawiliśmy sobie limit prędkości wiatru wynoszący 12 węzłów (około 22 km/h) i wiało blisko granicy tego limitu. Wylądowałem, wszystko się udało i myślę, że mamy z tego świetny materiał.
A skąd było wiadomo, jak to zrobić? W końcu, wcześniej nikt tego nie dokonał?
Na lotnisku w Częstochowie, na trawie, przygotowaliśmy pasy symulujące molo jeden pod wiatr i jeden z wiatrem bocznym. Wiedzieliśmy, jaki mamy margines od osi mola, po którym możemy się poruszać. Zrobiłem chyba 20 lądowań. Jak wszystkie wyszły, stwierdziliśmy: dobra, robimy to!
Oczywiście wszystko było w pełni legalne. Choć nie widać tego na filmach, próbę zabezpieczały służby ratunkowe gotowe do wkroczenia do akcji zarówno na lądzie, jak i w wodzie. Jak udało wam się przekonać Urząd Lotnictwa Cywilnego do kolejnego szalonego pomysłu i władze Sopotu, by ci zaufali?
Właśnie dzięki temu, że pokazaliśmy profesjonalizm już przy projekcie Dzień Flagi. Pokazaliśmy też dokumentację, którą przygotowaliśmy i jak wyglądały treningi. Rozmowy z Urzędem Lotnictwa Cywilnego zaczęliśmy kilka miesięcy temu. Przedstawiliśmy im nasz pomysł na to, jak to zrobić. Potem musiałem wykonać te 20 lądowań - precyzyjnie w osi treningowych pasów, bez zjeżdżania z nich. Gdy urząd zobaczył treningi był przekonany, że może nam zaufać i dostaliśmy na wszystko zgodę.
Nie baliście się o molo wizytówkę Sopotu?
Absolutnie nie. Samolot jest na oponach, które mają 31 cali są większe niż w niejednym małym samolocie pasażerskim. W dodatku Carbon Cub waży zaledwie 400 kg. Na tych oponach mógłbym ci przejechać po nodze i nie za bardzo byś to zauważył. Są tak miękkie i delikatne, że kiedy zdarza mi się lądować na polu golfowym, nawet nie zostawiam śladów na trawie. Wszystko było dokładnie przekalkulowane i nacisk na molo przy lądowaniu na pewno nie był większy niż ten, który wywiera szybko biegnący po deskach, dorosły mężczyzna.
Co czułeś, kiedy nadlatywałeś nad molo?
Emocji było sporo. Wczoraj bardzo martwiliśmy się wiatrem, także dość późno zasnąłem. Spałem może cztery godziny. Musiałem wstać o 4:00 rano, żeby wbić się w okno pogodowe. Pojechałem na lotnisko, a później adrenalina zrobiła swoje. Na pierwszą próbę niski przelot byłem już dobrze pobudzony, a przy lądowaniu nie było już żadnych problemów.
Od początku do końca byłeś pewny tego manewru?
Tak. W ostatniej fazie trochę mnie podwiało i na ostatnich 10 metrach dobiegu lekko straciłem kierunek, ale szybka kontra i mocny hamulec na lewym kole pomogły. Myślę, że wszystkim będzie się podobało to, co zrobiliśmy.
Co było trudniejsze? Zmieścić się w powietrzu pomiędzy masztami stojącymi na początku mola, czy po lądowaniu, na dobiegu, pomiędzy barierkami?
Najtrudniejsze było całe lądowanie. Przy starcie śmigło wytwarza dużo wiatru dając dodatkową kontrolę na sterach. Przy lądowaniu leciałem prawie cały czas na obrotach jałowych, mając bardzo niski opływ powietrza na sterach. Zarówno podejście, jak i dobieg były najtrudniejsze, bo samolot zawsze chce się ustawiać pod wiatr. Utrzymanie go w osi mola, gdy wiało z boku, było najtrudniejsze przy tym lądowaniu.
Miałeś bilet wstępu?
Sezon otwieramy dopiero w sobotę, więc na tę chwilę wystarczyła zgoda na lądowanie. Ale za watę musiałem zapłacić. (śmiech)
Odwiedzisz molo w sezonie?
Myślę, że jest na to szansa.
Ale nie za sterami samolotu?
(śmiech) Wszystko musimy robić legalnie. Jestem pilotem zawodowym i utrata licencji byłaby dla mnie niedopuszczalna. Ale będę na nie patrzył tak samo, jak na mosty w Warszawie. Gdy koło nich przejeżdżam, zawsze wspominam, jak pod nimi leciałem. Do mola też będę miał taki sentyment.
Wywiad jest dostępny na stronie: https://www.redbull.com/pl-pl/wywiad-ladowanie-molo-sopot