Minęły kolejne Święta i przyszedł kolejny Nowy Rok. Czas roku nastrajający do wspomnień. Moje, najdawniejsze, lotnicze, to:
- Okęcie. 1968-70.
Na warszawskim lotnisku (zanim było im. Chopina), była stosunkowo rzadka nawet dzisiaj w skali światowej, atrakcja lotnicza: taras widokowy. (I znowu jest! Taras widokowy - Lotnisko Chopina w Warszawie (lotnisko-chopina.pl) jako alternatywa dla równie bezpłatnej obecnej Górki Spotterskiej Wykusz.)
Bilet na taras o ile pamiętam kosztował wtedy niemało, chyba (ówczesne) 5 zł (moneta z rybakiem) czyli 3x tyle, ile szkolny na tramwaj lub autobus miejski. Ale i o ile większa atrakcja! Nawet bardziej, niż darmowe schody ruchome w Domach Centrum, którymi można było jeździć do woli (nie mylić z dzielnicą, tam schody nie sięgały)! Nie muszę chyba opisywać jakie to było dla mnie - szczeniaka - przeżycie, kiedy z tego tarasu lotniskowego wypatrywałem samolotu (przeważnie lotowskiego Ił-18 lub Tu-134 potem), którym tato odlatywał lub wracał z kolejnej podróży służbowej. A już szczególnie na Zachód! Magia o wiele większa, niż równie ale monotonnie głośne hale produkcyjne jego fabryki!
Magia dawnego latania (krajowego) (1208) Wniebowzieci.mp4 - YouTube
- Równe (1970-74), ros. PobĐ˝o, CCCP. Centryfuga w miejskim parku rozrywki pioniera, ucznia, studenta, chłopa, robotnika i inteligenta pracującego, itd im. Kogoś/Czegoś Ważnego.
Tato wyjechał na kolejny, dłuższy kontrakt zagraniczny, do ówczesnego zaprzyjaźnionego ZSRR. Ale politycznie delikatnego regionu imperium: na Ukrainę. Raz, że najbardziej zachodniej z wielu ich republik a dwa, że tam akurat była przedwojenna Polska (a dzisiejsza Ukraina), więc Polacy byli z założenia podejrzanymi przyjezdnymi. Nieopodal, PRL budował wtedy Rosjanom nową fabrykę płyt meblowych. Inż. Waluś szef polskiej ekipy - nadzorował montaż suwnic bramowych w nowych halach. Cieszył się tym wyjazdem, bo połowę miesięcznych 600-rublowych zarobków mógł w Polsce wymieniać po oficjalnym a fikcyjnym kursie, na dolarowe bony Pekao (w relacji 3Rub. = 1 Bon USD), a te z kolei odkładał na samochód marzeń młodego inżyniera: Polski Fiat 125p. (Natenczas: 1330 USD - polska cena dewizowa z 1975r. Kolor yellow bahama, prawe lusterko, zagłówki i radio nie w opcjach, odbiór w wojewódzkim Polmozbycie).
Wyjechać tam, do ówczesnej Rosji turystycznie, czyli inaczej niż służbowo czy tranzytowo było wtedy relatywnie trudno. Owszem, były polskie wycieczki do ich dużych miast, ale nie tych byłej Polski jak Lwów czy Równe. A tam z kolei, wielu mieszkańców regionu lgnęło do kontaktów z nami, przybyszów iz Polszy iz zapada (z Zachodu). I choć język polski był tam jeszcze obecny, to już wyraźnie inny, z charakterystycznym wschodnim akcentem i antycznymi już przedwojennymi słowami.
Rosja, podobnie jak dzisiaj, nie oferowała swojego pięknego terytorium jako indywidualnej atrakcji turystycznej dla grażdan (obywateli) zaprzyjaźnionego, braterskiego kraju. A która to przyjaźń objawiała się głównie ich pomnikami, uroczystościami, garnizonami, lotniskami wojskowymi i wydzielonymi miastami militarnymi w różnych częściach Polski, a których ruiny straszą do dzisiaj. Kurica nie ptica a Polsza nie zagranica mówili nam wtedy, ale u nas. U nich byliśmy atrakcją z Zachodu a więc podejrzanymi i zapewne na podsłuchu służb w hotelu Pokój/ Świat w Równym.
Pikanterii wyjazdów tam mojej mamy ze mną, dodawał fakt, że miała w paszporcie jako miejsce urodzenia: Sambor (ZSRR), choć oczywiście wtedy, w/g jej daty ur. w rubryczce obok, była to R.P. Ci groźni, w radzieckich mundurach, na granicy, patrzyli na nas bardzo podejrzliwie, tak jakbyśmy chcieli coś odzyskać, przyjeżdżając tam nie wiadomo po co. (Aaa, kagda służbowo, to OK)
W czasie II W.Ś. ten region przechodził z rąk do rąk wielokrotnie, naloty, fronty, przemarsze, rzezie, holokaust, partyzanci, czystki etniczne i jeszcze bandy UPA szalejące wokół. Ale 20 lat po wojnie było widać, że imperium CCCP inwestowało tam w przyszłość.
W Równym był niesamowity, bardzo zadbany miejski park rozrywki z pionierską kolejką wąskotorową i wszelkiego rodzaju karuzelami otoczonymi wypielęgnowaną zielenią, kwiatami i muzyką z parkowej muszli koncertowej. Ale szczególnie jedna atrakcja, relatywnie niewielka w porównaniu do rozrywkowego rozmachu wokół - zwróciła naszą uwagę: PRAWDZIWA (demobil?) wirówka lotnicza, do której kolejka podekscytowanych młodych mężczyzn zawijała się aż w sąsiednią alejkę. Ich mamy, narzeczone, żony, dzieci i ci, z którymi przyszli do parku, czekały z boku. Kilka minut zajęło nam zrozumienie o co chodziło w tej atrakcji dla przyszłych kosmonautów lub chociaż czerwono-armijnych pilotów bojowych. Ich aerokluby wtedy (DOSAAF), w odróżnieniu od całkowicie cywilnych polskich, były de facto paramilitarnym narzędziem naboru do wojsk lotniczych lub rakietowych. I może ta karkołomna karuzela w parku też? A wyglądało to tak:
Coś jakby karykaturalna miniatura srebrnego myśliwca, może MiG-a 15 albo 17, z prawdziwą owiewką kabiny tegoż - była zaczepiona na ok. 10 metrowym masywnym ramieniu wirówki a ta z kolei na stalowo betonowym, centralnym cokole napędowym. Z boku placu były dwie budki: jedna, w której sprzedawali bilety po 2p. (2 Ruble, ekwiwalent cenowy zupy borszcz w restauracji hotelowej) a druga, gdzie siedział dumny Pionier w mundurze jakby lotniczym, sterujący urządzeniem. Dwóch innych dorosłych, silnych, było obsługą naziemną. Robotnik w fabryce zarabiał tam wtedy 100-150 Rubli/mies. więc ta atrakcja nie była bynajmniej tania jak wata cukrowa czy szklanka sodówki na łańcuszku z automatu za 5 kopiejek albo wszechobecnego kwasu chlebnego od babuszki z beczkowozu. Za podobną kwotę jak bilet na tę spec-karuzelę można się było upić na umór w kilku i nawet potem jeszcze gdzieś pojechać, bo litr benzyny na stacji kosztował tylko 10k (kopiejek).
Kiedy tam doszliśmy, wirówka właśnie kończyła bieg, kręcąc się coraz wolniej i wolniej. W końcu, zatrzymała się. Dwóch naziemnych przystawiło czerwoną, jakby lotniczą, (ale szeroką na trzech) drabinkę, otworzyło owiewkę i... wyszarpało z wnętrza wyraźnie bezwładnego pilota, który z pewnością nie był w stanie sam wyjść. Wszystko to ze śmiechem i żartami obserwowali i komentowali czekający w kolejce w pobliżu. Nieco poważniej spoglądały na to ich osoby towarzyszące trochę dalej. Obsługa wywlokła wreszcie kosmonautę, który nie był w stanie ustać - nieco na bok, na trawnik pod krzaki obok i dopiero wtedy zauważyliśmy, że tam dochodzi do siebie dwóch poprzednich, wyraźnie lepiej czujących się po zwróceniu na trawę pod krzak minionych posiłków. Byli posunięci dalej w rekonwalescencji niż ten, którego obsługa umieściła tam przed chwilą.
Następny z kolejki, stał już dzielnie, w pozycji jak na baczność przy czerwonej drabince. Jeden z obsługujących najpierw sprawdził czy w kabinie nie trzeba posprzątać i dopiero wtedy pomógł mu wejść, poinstruował, pomógł zapiąć pasy oraz zamknąć owiewkę. Odstawienie drabinki, salut, ręczny znak do budki, dzwonek i maszyneria zaczęła się rozpędzać z charakterystycznym buczeniem mechaniczno-elektrycznym. Na początku bardzo powoli, ale po chwili szybko i bardzo szybko. Cały samolocik też odchylił się, żeby siła G działała na lotnika pionowo. Nie trwało dłużej niż minutę, kiedy zaczęło to wszystko zwalniać aż do zatrzymania. I sytuacja powtórzyła się. Tym razem pod krzakami leżało już czterech a kolejny kandydat stał dzielnie - cały gotów - przy drabince, z okrzykami bojowymi reszty.
A wtedy publiczne faux-pas popełniliśmy my wybuchając niepohamowanym śmiechem, bo dotarło do nas w pełni co tam się naprawdę dzieje. Ĺ»ony i towarzyszki z grupy oczekujących na powrót z frontu swoich skarciły nas oburzonymi spojrzeniami, więc poczuliśmy, że powinniśmy się oddalić. I tak też zrobiliśmy - oglądać łabędzie w parkowym stawie, żeby nie urażać ich uczuć naszym śmiechem zagranicznych turystów wyśmiewających lokalne rozrywki i dzielność Rosjan i Ukraińców naraz.
A następny raz, kiedy widziałem odśrodkową wirówkę lotniczą, parę lat później, to były doroczne, cywilne badania medyczne w warszawskim WIML-u (Wojskowy Instytut Medycyny Lotniczej), do Aeroklubu. Nas młodych pilotów szybowców i skoczków to jednak nie dotyczyło. Ale godzinna komora niskich ciśnień już tak. Poważne badanie, wcale nie do śmiechu jak tamta wirówka. Pół godziny na wejście na 5 tys. m., chwilkę tam i pół godziny na powrót i rozwiązywanie testów w trakcie.
Wcześniej, po powrocie taty wtedy, pojechaliśmy do opolskiego Polmozbytu po tego Fiata. Uczyłem się nim potem jeździć do prawa jazdy na licznych, pustych betonowych drogach obozu jenieckiego dla strąconych nad Europą w II W.Ś. lotników, podoficerów alianckich, Stalag Luft 7 Bankau, ale to już zupełnie inna historia.
Autor publikacji: Mirosław Waluś w 1971 roku w Równem
Więcej:
Równe współcześnie Rivne, Ukraine 2022: Best Places to Visit - Tripadvisor
Równe Google Earth
Wirówka lotnicza, wersje współczesna (1208) Human Training Centrifuge in Action - YouTube
Siła G na przykładach (1208) Top G-Force Things Ever - YouTube
Gdzie diabeł nie może? (1208) CFET F-18 - YouTube
9G ! (1208) What happens in a human centrifuge? - YouTube
(1208) 9G Centrifuge Training - YouTube
Autor publikacji: Mirosław Waluś dla Aviation24.pl