fanpage facebook aviation24.pl fanpage twitter aviation24.pl kanał youtube aviation24.pl galeria instagram aviation24.pl

 - Grafika: Michał Imiołek
- Grafika: Michał Imiołek

Ponad siedemdziesiąt tytułów, nie tylko lotniczych, ale i tych poświęconych astronautyce czy morskim odmętom, a ostatnio gdy tematyka podniebnych wyczynów ludzkiego gatunku nieco spowszedniała także wspomnieniowych, sławiących warszawską, przedwojenną Pragę. Taka jest spuścizna literacka Pawła Elszteina, nieodżałowanego propagatora awiacji, modelarstwa lotniczego i rakietowego. Spuścizna ta jest dziełem imponującym. Niestety wraz z Jego odejściem również i zamkniętym

Warto jednak sięgnąć do tych zacnych książek. Na pewno niejedna z pozycji znajduje się także i w Twej biblioteczce, tak samo jak w mojej. I Ty i ja dobrze zresztą wiemy, że prace te to coś znacznie więcej niźli tylko papier, fotografie, rysunki czy wydrukowane słowa. To również wspomnienia naszych osobistych prób i dążeń, czy przebłyski marzeń, niekiedy sukcesów, czasami porażek na szczęście kształcących Taki przecież był bilans naszych dziecięcych zmagań z materią, aerodynamiką, brakiem materiałów, narzędzi, czasami z pogodą czy z niezrozumieniem. Zmagań zainspirowanych książeczkami Pięknego Człowieka, który to potrafił całkiem naturalnie trafić do najmłodszych, po to by wygrzebać ich z nieopierzenia.

Tak się ułożyło przynajmniej w tym moim konkretnym przypadku że książki Pana Pawła były jednymi z pierwszych utworów lotniczych, z którymi to miałem okazję się zetknąć jako ledwie dziesięcio-, jedenasto czy dwunastolatek, stąd też wówczas nie zawsze potrafiłem mądrze z nich korzystać. Wiadomo, człowiek w takim wieku prędzej pragnie coś zrobić czy posiąść, nie zaś się dokształcać czy cierpliwie słuchać mądrzejszych od siebie. Takie prawa szczeniąt Śmieszą mnie więc teraz moje inspiracje, płynące najczęściej z pierwszego wejrzenia, takie jak budowa modelu latadełka Pischof, oparta zaledwie na przestrzennym szkicu (Rys. 1). Pischof jednak wzleciał, napędzany radzieckim silniczkiem na sprężone CO2, który to szczęśliwie zakupiłem w Bochni, w tamtejszym oddziale Składnicy Harcerskiej Czarowny silniczek parzył mnie po rękach, więc w niedługim czasie dorobiłem resztę całości niezbędnej do tego by powstał samolot twór mej wyobraźni. To, że położenie środka ciężkości wyszło nazbyt tylne, płat zaś nie posiadał wzniosu, co czyniło ów swobodnie latający model poprzecznie niestatecznym, traktowałem przy tym z pewnym pobłażaniem. Płat posiadał jednak tę oto zaletę, że był skrajnie prosty otwarty od spodu, składał się z uformowanej w kształcie ptasiego profilu, wygiętej nad parą balsowej deseczki, której trwałość kształtu zapewniało tylko kilka prostych żeber. Pischof oderwał się sprawnie od ziemi, przemknął kilka metrów nad śliską posadzką, skręcił nagle w lewo i przydzwonił w windę moim polem wzlotów był korytarz w bloku, używany wówczas gdy na dworze lało. Korytarz ten zresztą sprawdziłem już wcześniej, budując z zestawu sylwetkową Wilgę. Ta styropianowa, urocza gumówka, potrafiła przelecieć całą jego długość niemal jak po sznurku, a korytarz liczył kilkadziesiąt metrów! Inne samoloty latały z balkonu także wycinanki, z książek Pana Pawła (Rys. 2), później zaś Jaskółka, w wersji 80 (w książce Elementarz młodego lotnika znajduje się opis budowy Jaskółki - 76 ), czy też coraz lepsze, autorskie konstrukcje. Miło było patrzeć kiedy samolocik radośnie pompował, przelatując zwykle tuż obok latarni, ściągającej wszystko niczym wielki magnes (modelarze wiedzą, że na ich wytwory podobnie polują też drzewa na łące, zwłaszcza te samotne) Z balkonu latały i rakietoplany. Ale to już później, kiedy dysponując rarytasem pt. Młody modelarz rakiet (Rys. 3) zabrałem się raźno za pirotechnikę. Zdobycie tak cennej pozycji jak owa książeczka to temat na inną, nie do końca jednak moralną opowieść, więc ją tu zamilczę. Powiem tylko tyle, że jako frycowe musiałem odstąpić powieść o dwóch takich co coś tam ukradli, choć bardzo lubiłem owych ancymonków (co już mi zostało ).

modelarstwo początki historia

modelarstwo początki historia

modelarstwo początki historia

Zdobycie saletry też nie było proste, ale się udało, choć nie tak od razu. Zakupiony w sklepie rolniczym 5 kg wór składnika paliwa wylądował w zsypie to wprawdzie saletra, lecz nie w tej odmianie... Cukier puder czy też węgiel drzewny (pod postacią proszków na żołądek) były w każdym domu. Brakowało siarki w jej czystej odmianie. Ale co tam. Brakujący składnik skrobałem z zapałek, nie wiedząc nic o tym, że na główkach tychże znajdują się także i inne substancje Eksperyment z kliszami całkiem się nie powiódł, mimo że w przychodni lekarskiej (u Pań od rentgena) zdobyłem ich zapas. Nie chciały się palić wszak współczesne klisze to nie celuloid

W końcu się zaczęło!

Z korytarza próby przeszły na półpiętro. Było dużo huku, dymu oraz swądu, a także ucieczek przed lokatorami. Czasem coś latało, zazwyczaj w plenerze silniczek z listewką służącą w powietrzu za stabilizator Skrobanie substancji z zapałczanych główek sprawiało mi frajdę, stąd też wykonałem ze dwie, trzy rakietki napędzane (zgroza!) tylko tym paliwem. Na szczęście silniczki do tychże nie były zbyt duże, gdyż ich długość wynosiła ledwie kilka centymetrów. Rakiety startowały z maleńkiej wyrzutni, z możliwością zmiany kąta odchylenia, zrobionej z deseczki, metalowej rurki (korpus długopisu) i kawałka blaszki wyciętej z zakrętki. Opatrzność czuwała udało się wyjść z tych eksperymentów bez żadnego szwanku, i to nawet wtedy gdy spaliłem stół, na skutek samozapłonu zgromadzonego na blacie paliwa. Szczęśliwie nie była to siarka, lecz zwykły karmelek (saletra i cukier). Ucierpiała jednak książka Pana Pawła (Rys. 4) rozdział Krótki słownik małego rakietnictwa wzbogacony został o niechlubny wątek

modelarstwo początki historia

Młodych zapaleńców (tak, to dobre słowo!) nie odwiodę pewnie od podobnych praktyk, polecam im jednak zacząć od torpedy (Rys. 5). Ta działa od ręki. Wystarczy jedynie zdobyć giętką tubkę, kwasek cytrynowy, sodę oczyszczoną surowce dostępne w osiedlowym sklepie. Do prób starczy wanna. To, że moje próby były intensywne widać znów po książce: malownicze plamy o ceglastym tonie znaczą dziarsko kartki

modelarstwo początki historia

Lecz wróćmy do skrzydeł

Przyszedł czas gumówek: Grot (Rys. 6) a później Żaczek prościutka, lecz gruntownie przemyślana konstrukcja z zestawu, ze skrzydłem z listewki i arkusza ładnie barwionej tektury oraz z plastikowym śmigłem, które to służyło mi jeszcze w późniejszych konstrukcjach, póki nie poległo... Wyprawa po Żaczka do Składnicy Harcerskiej (ulica Krakowska w rodzinnym Krakowie) skończyła się zresztą zapaleniem płuc z uwagi na zimę stulecia (1986/1987) stanęły tramwaje, toteż powrót do domu zajął mi (oraz mym kompanom) dobrych kilka godzin... Zdaje się, że choroba dopadła całą naszą trójkę, nie pamiętam jednak by ktoś się nią przejął (z wyjątkiem rodziców). Żaczki triumfowały to było ważniejsze od jakiś drobiazgów pozbawionych wagi!

modelarstwo początki historia

Gumówki

I znów inspiracje książką Pana Pawła, a konkretnie modelami retro, konstrukcji nestora polskiego modelarstwa, pilota Wojciecha Woyny (rys. 7). Należy wszak pamiętać, że schyłek PRL-u i lata późniejsze to nie tylko smuta, lecz brak materiałów, czasem podstawowych. Nie tylko pozyskanie balsy graniczyło z cudem, ale nawet zwykłych, sosnowych listewek, nie wspominając tutaj o papierze japońskim czy też innych rarytasach, które dzisiaj zalegają na sklepowych półkach. Czasami niepodobna było kupić choćby i natronu (taki papier w prążki) Z braku materiałów zacząłem dyskretnie podgryzać wiszącą nad łóżkiem, zdobną matę ścienną, wykonaną z egzotycznych, cieniutkich listewek (przekrój 2 x 2 mm). Nie były zbyt lekkie, ale bardzo giętkie oraz wytrzymałe, w czym przypominały drewno bambusowe. Kleciłem z nich płaty oraz usterzenia. Moje płaty były o tyle ciekawe, że wznios uzyskiwałem analogicznie jak w napiętym łuku poprzez umiejętnie rozpięcie dwóch nici między końcówkami każdego ze skrzydeł. Pokrycie: jedyny materiał jaki miałem w domu kalka techniczna. Materiał co prawda ładny, ale za to masywny i podatny na pęknięcia Łopatki śmigiełek, podobnych do wioseł, wykonałem z balsy, zaś ich część centralną z sosnowej listewki, podwozia druciane, belkowe kadłuby z sosnowych listewek 10 x 5 mm (te gdzieś zakupiłem, lecz był to materiał o kiepskiej jakości, co z miejsca zdradzały dosyć rzadkie słoje)... Modele te jednak, mimo że przyciężkie, jakoś tam latały, pokonując zwykle kilkanaście metrów, potrafiły także wystartować z ziemi. Gdyby były lżejsze latałyby pewnie kilka razy dalej, tym bardziej że pusty w tamtych czasach parking (wówczas ledwie kilka rodzin w bloku posiadało auto) spokojnie pozwalał na dłuższe przeloty.  

modelarstwo początki historia

Pielgrzymki do Składnic Harcerskich stały się nawykiem

Na składzie pojawił się Tourist, Brygadyr i piękny Messenger (jak dwa pozostałe: z czeskiego zestawu) konstrukcyjny dwupłat, owoc wielu godzin precyzyjnej pracy. Płatowiec ten jednak miał wadę wrodzoną, jak na moje oko (i nie tylko moje) był bowiem zbyt ciężki, szczególnie pod napęd gumowy ale również i pod CO2, pod które to przecież był projektowany. Być może wynikało to z gatunku balsy, raczej nazbyt twardej. Dziś zapewne nadawałby się pod elektryfikację, wówczas jednak (schyłek lat 80. XX wieku) nikt o takim cudzie nawet nie śmiał marzyć. Ściślej: prawie nikt Ponieważ pociągała mnie radiotechnika wpadłem bowiem na myśl by zbudować (bagatela!) zdalnie sterowany rakietoplan o wielkości dłoni, do lotów w mieszkaniu. Sercem odbiornika miał być mikro-koherer własnego zamysłu, zrobiony z zeszlifowanych węglowych pręcików wyjętych z baterii, zmielonych węglowych opiłków i kawałka rurki, serwomechanizmem drucik oporowy, luzujący gumkę gdyż ster kierunkowy w położeniu wyjściowym zwrócony był w lewo (płynący przez drut oporowy prąd powoduje jego nagrzanie w skutek czego drut nieco się wydłuża), źródłem zasilania: bateria z zegarka. Przy takim sposobie sterowania lot prosty uzyskiwałoby się przez impulsowanie, powodujące przerzucanie steru przez pozycję neutrum Smukły silniczek na paliwo karmelkowe o odpowiednio powolnym, czołowym spalaniu i dyszy z otworem o znacznej średnicy miał w zapewniać adekwatny ciąg... Oczywiście z tak szalonych planów nic nie wyniknęło. Miło jednak wiedzieć, że mikromodele płoszą dzisiaj muchy w niejednym mieszkaniu, być może i w Twoim!

Chcąc wydłużyć czas lotu mego Messengera (i innych latadeł) stanowisko startowe przeniosłem z parkingu, z powrotem do bloku na ostatnie piętro. Było to możliwe, gdyż przestrzeń pod blokiem była w dużej mierze niezabudowana, pokryta jedynie działkami mieszkańców. Start z trzydziestu metrów, połączony z możnością podziwiania lotu oraz z emocjami jakie lot ten wzbudzał był czymś nadzwyczajnym. Messenger model z natury swej swobodnie latający zakreślał na niebie rozłożyste kręgi, o tym gdzie lądował decydował jednak najczystszy przypadek. Zdarzyło się nawet, że za którymś razem wpadł prosto do kubła, który to dozorca ulokował tuż przy ścianie bloku, aby lokatorzy wrzucali doń śmieci. Kwadratowy kubeł posiadał szerokość nie większą niż 50 cm, toteż prawdopodobieństwa trafienia nim mym samolotem było niemal żadne, jednak zaistniało! Żeby było ciekawiej przypięte na gumkach płaty Messengera, na skutek kolizji, sprawnie odskoczyły, układając się przy tym w idealnie pionowej pozycji, dokładnie w narożu metalowego pojemnika, tak samo jak kadłub. Wyglądało to więc tak jakby ktoś z premedytacją pozbył się rupiecia, dbając przy tym o to aby nie zajmował zbyt wiele przestrzeni

Znalazło się także miejsce na latawce (Rys. 8) z kolejnej książeczki naszego Autora jednym z nich startowałem nawet w zawodach organizowanych przez Echo Krakowa na krakowskich błoniach, wykonałem też latawiec elastyczny (o pokryciu z folii) i latawiec w kształcie angielskiego myśliwca z czasów Wielkiej Wojny (tym razem ze zdjęcia). Ten ostatni oderwał się z linki, osiadł na balkonie pewnej starszej Pani i niestety przepadł, gdyż Pani ta była na tyle nieufna, że drzwi otwierała jedynie przed księdzem i przed listonoszem Ukoronowaniem moich działań na tym polu był jednak pokaźny latawiec skrzynkowy własnego projektu (spokojnie o ponad metrowej długości), lecz nie tak zwyczajny, bowiem sterowany poprzez ster kierunku aby nim sterować latawiec takowy posiadał dwie linki Wszyscy, którzy kiedykolwiek zbudowali latawiec wiedzą doskonale, że wiatr przestaje wiać dokładnie wtedy gdy latawiec jest już ukończony. Czekanie na dogodne warunki trwało dosyć długo, bo dobrych kilka dni, a gdy te nastały to zamiast jakiegoś umiarkowanego wiatru nadeszła od razu potężna wichura. Latawiec jednakże wnosił się wspaniale, w ekspresowym tempie, niemalże po prostej, jak kolejka górska. Niestety do czasu gdy kolejny, ciut silniejszy poryw rozerwał mu w poprzek górną partię przedniego poszycia, w skutek czego latawiec stał się niestateczny i w niedługo potem grzmotnął mocno w ziemię, kończąc sen o szczęściu...  

modelarstwo początki historia

Ach, to sterowanie!

Pewnym kompromisem były uwięziówki Już w Aeroklubie budowałem zresztą szkolny model uwięziowego Gawrona, mającego sylwetkowy kadłub, skrzydła o styropianowych rdzeniach, pokrytych fornirem oraz duralowe golenie podwozia głównego (gięte nad palnikiem), lecz go nie skończyłem, mimo, że wykonany został niemalże trzech czwartych Ciągnęło mnie bowiem do czegoś innego do radiomodeli! Marzenie promienne, lecz gdzie zdobyć radio? W tym czasie aparatury do zdalnego sterowania były nie tylko, że trudno dostępne, lecz i bardzo drogie. Jedną z pierwszych podpowiedzi przyniosła kolejna kwerenda Młodego modelarza rakiet, gdzie znalazłem schemat ideowy modelarskiego radionadajnika. Nadajnik ten był niebywale prosty, składał się on bowiem z kilku podzespołów, z których to niestety jeden, i to ten kluczowy, był nieosiągalny rezonator kwarcowy Rezonator rezonatorem, ale grunt, że radio również można zrobić! Decyzja zapadła. Tym razem jednak wybór padł na propozycję innego mojego Mistrza Janusza Wojciechowskiego, także dziennikarza i autora książek, ponadto pioniera polskiego radiomodelarstwa (Janusz Wojciechowski pierwsze próby z radiomodemami prowadził jeszcze w czasach okupacji, co w przypadku wykrycia takich prac przez Niemców mogło go kosztować nie tylko ciężkie przesłuchanie, ale nawet życie, bliskich zaś: represje ). Okazało się, że z rozlicznych konstrukcji najracjonalniej będzie zdecydować się na budowę nadajnika lampowego, który był nie tylko najprostszy, ale charakteryzował się również największym zasięgiem (zwłaszcza dla wersji skrzynkowej, z anteną o długości 2,63 m). Szkopuł jednak w tym, że kiedy zabrałem się za owe prace konstrukcja aparatury Radiopilot liczyła już ponad dwie dekady, toteż wiele części było niedostępnych To ostatecznie pogrzebało moje plany, mimo że zdobyłem nawet jedną lampę 3S4T, pochodzącą z porozbijanego radioodbiornika Szarotka, zaś brak nieprodukowanych już baterii anodowych (o napięciu 90, 120 lub 67,5 V!) zastąpiła odpowiednia przetwornica. Przysłowiowym gwoździem do trumny stał się jednak odbiornik, ściślej tranzystory Znalezienie odpowiednich zamienników (w świecie bez Internetu) przekroczyło skromne możliwości nastoletniego radiopasjonata (Rys. 9).

modelarstwo początki historia

Doświadczenia te jednak wkrótce się przydały

W niedługo później stałem się bowiem posiadaczem prostej, jednokanałowej aparatury pochodzącej ze styropianowego modelu-zabawki. Ponieważ aparatura ta (podobnie jak aparatura Radiopilot) umożliwiała sterowanie jedynie za pomocą steru kierunku wiadomości pozyskane w temacie pilotowania takich samolotów wykorzystałem w zbudowanym wówczas modelu Wicherka (Rys. 10). Mój Wicherek RC, w wersji prawie że największej bo 25, a więc ze skrzydłami o rozpiętości rzędu 1,8 m, powstawał zwyczajowo w nielekkich warunkach, bowiem bez żadnych poważnych narzędzi (np. użyte na sztorc ostrze od nożyczek i pilniki iglaki zastępowały wiertarkę), a także przy braku cienkiej sklejki lotniczej, zamiast której używałem gospodarczej dykty o grubości 5 mm. Włośnicą pracowicie wycinałem wręgi, boki kadłuba czy ażurowane żebra. Obróbka tych ostatnich była prawdziwą gehenną, pochłonęła bowiem dziesięć dni intensywnej, wakacyjnej pracy! Dla przykładu: wykonanie analogicznych żeberek balsowych zajmuje mi obecnie jakieś dwie godziny, wliczając w to także zrobienie sklejkowych szablonów, używanych później na żebra wzmocnione...

modelarstwo początki historia

Nadszedł skromny sukces Wicherek poleciał! Co prawda pierwszy lot był lotem ślizgowym, zatem samozapłonowy silniczek Marz 2,5 D (na eter i naftę) robił w tym przypadku jedynie za balast, ale lot się udał. Wicherek poleciał do tego w miejscu historycznym (lub w jego obrębie)! Jeśli bowiem zajrzymy do książki Pana Pawła Modelarstwo lotnicze w Polsce znajdziemy w niej takie oto przedwojenne zdjęcie (Rys. 11). Zdjęcie to przedstawiające trójkę modelarzy z modelem szybowca dopełnia informacja mówiąca o tym, że wykonane zostało w Bodzowie. Niewykluczone jednak, że nie jest to Bodzowskie zbocze (nad którym to zresztą Wicherek też latał ), lecz pobliskie łąki (gdzie miał miejsce oblot mojego latadła), znane szczególnie dobrze krakowskim radiomodelarzom zdaje się o tym świadczyć dość charakterystyczna rzeźba samego terenu To przypuszczalne miejsce ze zdjęcia obecnie jest już mocno zarośnięte (przed laty latałem i tutaj), wciąż nie zarośnięte jest jednak lotnisko z lewej strony drogi, użytkowane zresztą do dnia dzisiejszego (także przez droniarzy)

modelarstwo początki historia

Od czasu do czasu korzystam z niego i ja (Rys. 12, 13, 14 i 15)

modelarstwo początki historia

modelarstwo początki historia

modelarstwo początki historia

modelarstwo początki historia

 

 

* * *

ĹąRĂ“DŁA ILUSTRACJI (oprócz tych pochodzących ze zbiorów autora):

  1. Paweł Elsztein Elementarz młodego lotnika, WKiŁ 1982.
  2. Paweł Elsztein Modelarstwo lotnicze w Polsce. Od zarania do 1944 roku, WKiŁ 1986.
  3. Paweł Elsztein Młody modelarz rakiet, WNT 1975.
  4. Paweł Elsztein Budujemy latawce, WKiŁ 1989.

* * *

Więcej ciekawostek lotniczych dostępnych jest na stronie internetowej autora:

KUĹąNICA TECHNIKI AERONAUTYCZNEJ i KOMPOZYTOWEJ DRACO

https://sites.google.com/view/kuznica-draco

Dla Aviation24.pl - Michał Imiołek