Polska jest pełna pomników i tablic pamiątkowych, czasem zwycięstw, ale niestety najczęściej różnych tragedii, także lotniczych. Jeden z takich pomników znajduje się obok lotniska w Polskiej Nowej Wsi.
38 lat temu, 16 września 1984 na lotnisku Aeroklubu Opolskiego, w piękne niedzielne popołudnie, na koniec sezonu lotniczego, miał miejsce jeden z najtragiczniejszych jeśli nie najgorszy - wypadek polskiego lotnictwa sportowego. Ostatni lot dnia i tygodnia ... bo jak wiele wypadków - tuż przed końcem podróży i przygody, końca lotniczego lata, więc może i ostatni lot sezonu okazał się ostatni i najkrótszy.
Tragedia, gdzie przyczyny jej były tak oczywiste, że analizując co i jak się stało, człowiek nabiera wątpliwości we własne zdolności percepcji i ocenę zachowań ludzi wokół, szczególnie tych, którzy powinni wiedzieć i umieć lepiej.
W kilkanaście sekund po starcie runął na ziemię, cywilny, klubowy, wielki (jak na aeroklub) jednosilnikowy, dwupłat An-2. Spadł, bo był bardzo mocno przeciążony i niestety dodatkowo - ze znacznie przesuniętym środkiem ciężkości, co całkowicie zaskoczyło pilota, Antoniego Cepaka. Pana Tośka pamiętam, jako osobę niezwykle spokojną, świetnego pilota, zwykle uśmiechniętego, pogodnego, co ma spory wpływ na atmosferę szkoleń. An-2 uznawano wtedy - skądinąd słusznie - za jedną z najbezpieczniejszych konstrukcji lotniczych świata, których, z niewielkimi zmianami, w wielu krajach i wersjach - powstało aż ponad 18 tysięcy! ... także w Polsce. Tymczasem w tym wraku wtedy, pod Opolem, zginęło na miejscu i zmarło potem w wyniku ran aż 12 pasażerów rekreacyjnego, niedzielnego przelotu, który miał być krótkim lotem widokowym. Na pokładzie okazało się, że jest drugie tyle osób niż było tam miejsc, więc np. bez możliwości zapięcia pasów dla połowy pasażerów.
Rok 1984 w Polsce, to nieomal jak w słynnej książce schyłkowy PRL. Braki i trudności przejściowe. Stan Wyjątkowy (Wojenny) - tyle co za nami a politycznie do odwilży i realnych przemian i blisko i daleko. Strajki. Kartki na wódkę i kartki na paliwo. Kartki na cukier i na buty. Nawet na zeszyty szkolne i papier toaletowy. Na mięso i opał. Np. jakikolwiek polski samochód wtedy - albo za dolary albo z loterii. A w lotnictwie - kolejne uprowadzenia cywilnych samolotów pasażerskich na wymarzony Zachód. Miał być LOT z Okęcia do Poznania czy Szczecina (An-24) a tu znowu zachodnioberliński (amerykański, wojskowy) Welcome Tempelhoff! (Samoloty czasem nawet porywane tam przez załogę LOT-u!)
Koniec lata 1984 - więc znowu okaże się też, kto nie wrócił z wycieczki na Zachód! Czuło się zbliżający się koniec PRL-u, RWPG, Układu Warszawskiego, PZPR i całego systemu. Nie dało się tylko przewidzieć jaki będzie faktycznie koniec. I jeszcze te kolejne telewizyjne patriotyczne przemówienia Generała J., w które nieliczni już wtedy wierzą. W USA Olimpiada, którą bojkotujemy wraz z braćmi Rosjanami, bo Amerykanie zbojkotowali moskiewską wcześniej m.in. z powodu Rosjan w Afganistanie. A jeszcze Polacy wtedy byli głównymi lokatorami obozów dla uchodźców w Austrii, Niemczech, Grecji, Włoszech, Hiszpanii ... może i to warto dziś pamiętać?
Lotnisko Aeroklubu Opolskiego (dziś EPOP) w Polskiej Nowej Wsi, jest jak się to zwykło mówić położone malowniczo. Oaza dla miłośników skrzydeł żeby się oderwać od ziemi i tamtej rzeczywistości. Oddalone o kilkanaście km od Opola, niedaleko Komprachcic. W stronę pobliskiej wsi (Polskiej Nowej) płaskie otwarte tereny rolnicze jakich wiele na Górnym Śląsku w przeciwną - gęste lasy iglaste. (Te ostatnie raczej niezbyt przyjazne np. awaryjnym lądowaniom w zadrzewionym terenie przygodnym).
Samo lotnisko ma też bardzo bogatą i smutną historię. Założone przez Niemców w latach trzydziestych kiedy już planowali II W.Ś. wtedy Polnisch Neudorf Flugplatz - pozornie jako obiekt sportowy w praktyce oczywiście militarny. Szkolenia nowych pilotów Luftwaffe trwały tam nieomal do końca wojny. (Jednostka wojskowa jest tam obok chyba do dzisiaj). Wizytowany wtedy przez Hitlera i innych bonzów Rzeszy. Więc nieprzypadkowo i najprawdopodobniej m.in. tam rozpoczęła się inwazja na Polskę i ich wynalazek - wojna totalna, bez pardonu dla cywilów, a więc wojna terroru. Brzmi znajomo? Bombardowaniem o świcie, 1 września 1939 kompletnie cywilnego polskiego Wielunia, zanim jeszcze padły pierwsze strzały w kierunku Westerplatte.
Na lotnisku w Polskiej Nowej Wsi, wiosną 1976 r. zacząłem swoją przygodę z lotnictwem, najpierw w Sekcji Spadochronowej, potem Szybowcowej. Atmosfera tam wtedy była nieco napięta, bo wcześniejszy sezon skończył się tragicznie i też kompletnie możliwą do ominięcia śmiercią doświadczonego (300+ skoków) - spadochroniarza. Z opowieści starszych kolegów był to typowy w lotnictwie ciąg zdarzeń o pozornie niewinnym początku, kiedy niezapięta na rzepa ochronna klapka mającą osłaniać bolce trzymające zamknięcie pokrowca spadochronu głównego nie była zamknięta. I nieosłonięte bolce z linką otwierającą otarły się o prawą tablicę przyrządów klubowego Jak-a 12 w trakcie wznoszenia. Na aby 300 m.! ... a co z kolei spowodowało zaczepienie linką otwierającą spadochron o przełączniki prawej tablicy przyrządów Jaka. I... niespodziewane wyskoczenie i otwarcie pilocika spadochronu oraz jego dalsze otwarcie, przez wyssanie rękawa czaszy na zewnątrz przez strugi powietrza zza zdjętych do skoków drzwi samolotu. Dwaj pozostali skoczkowie na tylnym siedzeniu (uczniowie) - nie wiedzieli jak zareagować, więc zamiast wypchnąć próbowali przytrzymać instruktora w kłopotach! Hałas silnika i szum strug powietrza zza otwartych drzwi nie ułatwiał komunikacji w trakcie paru sekund całego zdarzenia. Wyssanie czaszy z kolei - skutkowało pełnym otwarciem spadochronu wleczonego już w następnych sekundach za samolotem. I oczywiście w efekcie gwałtownym wyszarpnięciem pechowca na zewnątrz, zanim zdążył odpiąć choćby jeden zamek bezpieczeństwa jednej z dwóch taśm czaszy. W trakcie wymuszonego wyskoku/ wypadnięcia - uderzył głową we framugę drzwi i mimo solidnego kasku, jak się potem okazało, zginął na miejscu. Wszystko to na oczach tych, których miał uczyć bezpiecznego uprawiania nieco niebezpiecznego sportu oraz pilota obok, który na tej wysokości, w tej fazie lotu kompletnie nic nie mógł zrobić. Tragiczną ironią losu, prawidłowo otwarty spadochron doniósł martwego już sportowca łagodnie do ziemi i to tak, że w pierwszych chwilach wszyscy tam myśleli, tzn. mieli nadzieję, że może uratował się. Niestety nie. Karetka zabezpieczająca skoki została karawanem.
Bo los jest myśliwym?
16 września 1984, kiedy spadł tam An-2 (Antek, z Antonim za sterami), nie było mnie już w Polskiej Nowej Wsi. Byłem w drodze na kolejny rok studiów Pilotażu Politechniki Rzeszowskiej, gdzie na podrzeszowskiej Jasionce sprzętem podstawowym do szkolenia studentów pilotażu - był właśnie ... ultrabezpieczny An-2.
A zaraz potem dalej w świat - ale to już zupełnie inna historia.
Kabina pilotów An-2 po wypadku
Galeria starych i nowych zdjęć z lotniska Polska Nowa WIeś
Stary opis wojskowej części lotniska z odręczną mapą PO ANGIELSKU? (Szpieg NATO naszkicował?)
Dowódca hitlerowskiego Luftwaffe ogląda bomby przeznaczone na Polskę
Szkolenie na opolskim lotnisku przyszłych pilotów hitlerowskiego Luftwaffe.
Płynne przejście od sportu do wojny. Polnische Neussdorf
Autor publikacji: Mirosław Waluś dla Aviation24.pl